24 kwietnia 2015

Zielono mi, czyli mój rok w Irlandii #03

Pożegnanie z tatą nie było proste i tym bardziej przyjemne. Miałam w końcu te 14 lat, więc mieszkanie bez rodziców, na które się zgodziłam, zaczęło już napawać rosnącym strachem. Skoro jednak zdecydowałam się na taki krok, trzeba było postawić następny. Przytuliłam się do taty z małym uśmiechem na twarzy i powiedziałam do zobaczenia. Udało się :)



Weekend upłynął, a przed oczami miałam poniedziałkowy dzień w szkole. Stresowałam się jeszcze bardziej niż w tym pierwszym dniu, ponieważ miały zacząć się lekcje z prawdziwego zdarzenia. Musiałam do tego przywyknąć, od teraz taki miałam rozkład dnia. W niedzielę wieczorem uczyłam się zawiązywać krawat do mojego mundurka. Mozolnie mi szło, ale w końcu zaskoczyło i jako tako wyszło. Z myślą o jutrze położyłam się spać ( oczywiście nie tak od razu, myśli buzowały w głowie, nie pozwalając otulić się sennym marzeniom ).

Autobus dojechał na miejsce. Wysiadłam i w ślad innych uczniów ruszyłam w stronę wejścia. Nie powiem jaką pierwszą lekcję miałam, bo zwyczajnie w świecie zdążyłam zapomnieć. Przed rozpoczęciem ( obstawiam, że była to geografia ) zostałam zaprowadzona do niewielkiego pokoiku, gdzie siedział nauczyciel matematyki, a także tegoroczny opiekun naszego rocznika. Prosił o wybranie dodatkowych przedmiotów, których chciałabym się uczyć i zdawać na egzaminach GCSC's. Bez zastanowienia wybrałam : muzykę, geografię, hiszpański ( choć wcześniej uczyłam się niemieckiego ) oraz matematykę rozszerzoną. Nie byłam z niej nigdy dobra i dalej nie jestem, ale nie obawiałam się trudniejszego poziomu, bo wcześniej zdążyłam usłyszeć, że jest tam dziecinnie prosto :) Po formalnościach poszłam do klasy geografii i usiadłam w ostatniej ławce, gdzie siedziała starsza kobieta. Zaciekawiona, łamanym angielskim spytałam co tu robi. Odpowiedziała, że jest po to, by mi pomóc zrozumieć i jak najlepiej wytłumaczyć nowe pojęcia, a miało być ich sporo. Zaskoczyła mnie, nie powiem. W Polsce, gdy obcokrajowiec do nas przyjedzie, nie ma tak dobrze. Siada w ławce i musi jakoś to zrozumieć. Niby coś tam mu pomagają, ale to nie to samo. Powiem, że to jest nie fair wobec niego i powinien mieć tak jak ja w Irlandii, ale taki już niestety u nas system panuje. Wracając do tematu, nie traktowała mnie jak 5-letnie dziecko, które nic nie pojmuje. Po prostu siedziała z boku i jeżeli coś nie zrozumiałam, mogłam się do niej zwrócić o pomoc. Było to bardzo przydatne, ponieważ naprawdę wielu słów nie znałam, w końcu była to Geografia, a takich słów w polskiej szkole się nie uczyłam. 

Wiele rzeczy w mojej nowej szkole zdążyło mnie zadziwić. Lekcje trwały po pół godziny, a na każdym przedmiocie miałam innych ludzi w klasie. W końcu każdy wybierał swój własny przedmiot. Z całą swoją klasą widziałam się tylko parę razy. Na wychowawczej, na matematyce podstawowej, religii, w-fie oraz wychowaniu w rodzinie. Przerw nie było po każdej skończonej lekcji, lecz dopiero po trzech. Po pierwszych trzech była niedługa 15-minutowa przerwa, by móc chwilę porozmawiać ze znajomymi, a po drugich 30-minutowa na lunch. Jedni szli do szkolnej stołówki i dostawali obiad, a drudzy, w tym ja, szli na salę gimnastyczną ze swoim kanapkami, soczkami, batonikami i chipsami. I nie było tam jak  u nas, gdy ktoś ma np. chipsy i od razu słychać ' daj jednego' ' no nie bądź taki ' itd. Każdy miał swój własny zestaw śniadaniowy i koniec. Powiecie, że o to dobrze, że każdy je tam śniadanie, ale co to za śniadanie, gdy jedyny chleb jaki znajdziesz w Irlandii to tostowy, a do kanapek rodzice codziennie dają swoim dzieciom chipsy i batoniki? Tak, mi ' ciotka ' też taki zestaw robiła. Cofając się teraz wstecz, aż mi wstyd, że tak nie zdrowo się odżywiałam. I nie tylko w szkole.

Co do systemu oceniania, oceny nie były liczbami, a literkami :

A* - 6
A - 5
B - 4
C - 3
D - 2
F - 1

Dużo osób starało się do mnie odzywać, pytało jak się czuję, było to naprawdę miłe. Bariera językowa często nie pozwalała mi się odzywać, gdyż bałam się, że zrobię jakiś głupi błąd, więc zamiast dużo mówić, niestety za dużo analizowałam. Po pewnym czasie to się zmieniło. Dużo zawdzięczałam mojemu koledze - Josh'owi, który był tak wyluzowany, że przed nim nie bałam się popełniać błędu, a gdy to zrobiłam, on mówił mi, co powiedziałam źle i od razu zapamiętywałam. Gdyby nie on, nie poszłoby mi tak łatwo :)

Mam wam tyle do opowiedzenia, że jeden post o szkole to za mało i na pewno będzie ich o wiele więcej. Wcześniej myślałam żeby opisać ten rok tak po prostu, ogólnikowo. Jednak zdecydowałam, że będę drobiazgowa i te posty będą rodzajem pamiętnika, w którym opiszę również swoje emocje i odczucia. Czy taka forma wam się podoba? Może być trochę chaotycznie, więc jestem ciekawa waszych zdań :)

PS. Jeżeli chcecie być na bieżąco z postami, zapraszam do polubienia mojego fanpage'a : Sarah's notess 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz